Goście w naszym domu

Jenny Jones

W Chicago mieszka od niedawna. Od września br. mamy okazję oglądać ją na kanale 5, WMAQ-TV w programie zatytułowanym od jej imienia – a właściwie pseudonimu artystycznego – „Jenny Jones Show”. Naprawdę nazywa się Janina Stronski i jest córką polskich emigrantów. Urodziła się 7 czerwca, 1946 r. w Betlejem, wówczas terytorium okupowanym. Ojciec i matka byli żołnierzami wojsk brytyjskich. Wkrótce rodzina, w tym także starsza siostra Janiny, również urodzona w Betlejem, przeniosła się do Włoch, a stąd do Londynu w Kanadzie, w prowincji Ontario. W domu mówiło się tylko po polsku, a w szkole po angielsku i francusku.

“Jenny Jones Show” nadawane jest codziennie od poniedziałku do piątku przez WMAQ TV-kanał 5, o godz. 2-ej po południu.

Karierę estradową rozpoczęła w wieku 17 lat, przyłączając się męskiego zespołu rock'owego jako perkusistka. Lokalna gazeta w London, Ontario, która opublikowała zdjęcie Janiny, jedynej kobiety w tej miejscowości, grającej na perkusji namówiła ją na pseudonim artystyczny. Podpowiedziane „Jenny Jones” spodobało się młodej wykonawczyni. Później już jakoś nie było okazji na powrót do prawdziwego imienia i nazwiska, ciągle był nieodpowiedni moment.

Jenny szybko nabrała estradowego szlifu. Zespół z rodzinnego miasta przestał jej wystarczać. Przeniosła się więc do Los Angeles, gdzie przyłączyła się do żeńskiego zespołu rock'owego, z którym przeniosła się do Las Vegas. Tu założyła własną złożoną z samych kobiet grupę wokalno-muzyczną „Covergirls”, z której przeniosła się do chóru towarzyszącego popularnemu w Las Vegas – Wayne Newtonowi, gdzie szybko stała się aranżerem wokalnym. Po dwóch latach pracy dla Wayne'a Newtona wyszła za mąż za producenta płytowego z Los Angeles, który miał sześcioro dzieci.

Z rolą gospodyni domowej rozstała się po upływie pół roku. Założyła drugi z kolei własny zespół „Jenny Jones Co.”, w którym była solistką. Ponieważ zdawkowe zapowiedzi piosenek wydawały się jej zbyt ubogie, rozbudowywała je w mini-komentarze, w które z czasem zaczęła wplatać żarty i dowcipy. Zespół stawał się coraz popularniejszy w L.A. i okolicach.

Szybko zdała sobie sprawę, że ludzie przychodzą na występ bardziej ze względu na dowcipy niż muzykę. Postanowiła zmienić bieg swej kariery i zostać zawodowym satyrykiem-komikiem, w stylu klasycznej, amerykańskiej „stand-up comedy”, prawie w ogóle nie uprawianej przez kobiety. Uczyła się zawodu i dorabiała, wykonując różne zajęcia, min. była kierownikiem biura i właścicielką firmy garmażeryjnej.

W międzyczasie po 7 latach związku, rozpadło się jej małżeństwo. Jenny występowała już wtedy w klubach nocnych jako zawodowy komik. Utrzymywała się jednak głównie z udziału w programach-grach takich jak np. „Match Game” i „The Price is Right”. Ogólnokrajową sławę zdobyła w 1986 r., gdy jako pierwsza kobieta i do tej pory jedyna zresztą – wygrała w „Star Search” (program telewizyjny, wyszukujący talenty w różnych dziedzinach) główną nagrodę za występ komediowy, wynoszącą 100 tys. dolarów.

Dzięki temu zwycięstwu zaczęła występować w programach takich gwiazd jak Sammy Davis Jr., Engelbert Humperdinck, Kenny Loggins, Tony Bennett, Dionne Warwick i Wayne Newton.

Słynna Jenny Jones tak naprawdę nazywała się Janina Stronski

Pod koniec lat 80-tych postanowiła wrócić na sceny klubów nocnych. Okazało się, że w ciągu dwóch lat jej nieobecności wyrosło nowe pokolenie komików i konkurencja bardzo zaostrzyła się. Jakimś cudem jednak, choć mało kto ją pamiętał udało się jej dostać do kilku klubów. Stałą przystań znalazła niespodziewanie w rodzinnym London, Ontario, gdzie w miejscowym klubie komediowym wystartowała z programem „tylko dla kobiet” – jak głosiło małe ogłoszenie w lokalnej gazecie. Bilety rozchodziły się błyskawicznie. Na każdy pokaz ludzie „pchali się drzwiami i oknami”. „Kobiecy show” – nazwany później „Girls' Night Out” – okazał się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Materiał inspirowany bogatą biografią własną, miała w zasadzie zebrany. W swym dotychczasowym życiu była już przecież żoną, macochą, gospodynią domową, kierownikiem biura, modelką, kelnerką, bileterką w kinie, hostessą w restauracji, księgową, itd. Przemiana z komika w gospodynię talk show nastąpiła niepostrzeżenie i w sposób naturalny. Gdy brakło jej materiału na humor słowny zaczęła wciągać widownię do wspólnej zabawy, zadając śmieszne, bulwersujące czy nawet prowokacyjne pytania. Fama „Girls' Night Out” rosła szybko. Show został sprzedany w 80 miastach amerykańskich. Biuro Jenny Jones zalewały codziennie dziesiątki telefonów od mężczyzn, którzy grozili sprawami sądowymi za odwrotną dyskryminacje płciową. Żaden jednak do tej pory nie zrealizował tej groźby. Po raz drugi w ciągu swej długoletniej kariery w showbiznesie Jenny Jones stała się niesamowicie sławna. Pokazano jej sylwetkę na „20/20”, w „People” i w wielu innych publikacjach na terenie całego kraju. Posypały się oferty, a wśród nich propozycja własnego „tv talk show”, z bazą wyjściową w NBC Tower w Chicago.

Podczas wizyty, najpierw w studio nagrań, a później w biurach „Jenny Jones Show” w NBC Tower na skrzyżowaniu Columbus i Illinois Dr., zapytałam Janinę Stronską, czy uważa prowadzony przez siebie program za swój największy sukces życiowy?

–Jeśli chodzi o wielkość i rozmach przedsięwzięcia, to z całą pewnością jest to największy program jaki kiedykolwiek realizowałam, ale jeszcze nie traktuję „Jenny Jones Show” jako mego największego osiągnięcia. Dopiero, gdy rozpocznę drugi rok produkcji i nabiorę przekonania, że mój show „przeżyje” wówczas będę mogła mówić o sukcesach. Może to co mówię zostanie potraktowane jako brak pewności siebie, ale trzeba pamiętać, że program jest rozpowszechniany w ramach syndykatu, a nie pojedynczej sieci telewizyjnej, w związku z czym za jego reklamę odpowiedzialne są poszczególne stacje telewizyjne, które wykupiły prawo do nadawania go. Statystyki zaś mówią, że na 10 tego typu programów aż 9 szybko upada, a tylko jeden utrzymuje się dłużej. Showbiznes charakteryzuje brak poczucia bezpieczeństwa. Nikt tu nikomu nie daje żadnych gwarancji.

W czasie Bankietu Dziedzictwa, wydanego w ub. mies. przez Wydział Kongresu Polonii Amerykańskiej na stan Illinois powiedziała pani w swym krótkim wystąpieniu, że pozostanie w Chicago nawet jeśli „Jenny Jones Show” zostanie odwołany. Czy nadal podtrzymuje pani tę deklarację?

– Tak, bo naprawdę lubię Chicago. W Los Angeles mieszkałam z konieczności, bo jest ono obok Nowego Jorku najpotężniejszym ośrodkiem showbiznesu. W rzeczywistości nigdy nie lubiłam tego miasta. Jak dla mnie, jest zbyt duże, zbyt stłoczone i bardzo przeszkadzał mi smog.

Jenny

W Chicago, które jest przecież też dużym miastem nie odczuwam jego ogromu, bo jakoś tak jest rozsiane na dużym obszarze. Czuję się tu tak jak w małym miasteczku, w którym się wychowałam. Trochę boję się stycznia, który jest podobno najzimniejszym miesiącem w Chicago. Chyba nie może być zimniej niż w Kanadzie, gdzie przecież wyrosłam.

Mieszka pani blisko NBC Tower, a więc nie musi się pani martwić o dojazdy do pracy, które zimą potrafią być nieprzyjemne i uciążliwe.

– Rzeczywiście, mieszkam kilka przecznic stąd i codziennie chodzę do pracy na piechotę.

Podobno zależy pani na bliskich kontaktach z Polonią. Czy nawiązała już pani stosunki z jakimiś polonijnymi organizacjami, oprócz wymienionego już Wydziału Stanowego KPA i czy ma pani jakichś polskich przyjaciół.

– Jak do tej pory miałam kontakt tyko z Wydziałem Stanowym KPA. A przyjaciół nie mam tutaj w ogóle, ani polskich ani żadnych innych. Dlatego, że nigdzie nie chodzę. W pracy jestem co najmniej przez 12 godzin, a jak wrócę do domu to jeszcze pracuję. Ćwiczę tekst na kolejny show. Gdy przyjdzie weekend jestem zmęczona... Robię zakupy Nie jestem specjalnie towarzyska i jestem nieśmiała. Może trudno w to uwierzyć, ale wielu ludzi estrady cechuje nieśmiałość.

Jeśli ktoś z polonijnej społeczności zaprosiłby panią do wzięcia udziału w jakiejś imprezie, podobnie jak KPA, czy wzięłaby pani udział?

–Być może. Ostatnio odmówiłam skorzystania z około 50 zaproszeń, ale żadne nie pochodziło od polskiej grupy etnicznej. Dostaje przeciętnie 3 zaproszenia dziennie i naprawdę nie mogę się we wszystko angażować, nawet gdy chodzi o wielką sprawę, jak AIDS, białaczka czy rak. Nie miałabym zupełnie czasu na odpoczynek.

W jaki sposób spędza pani wolny czas? Przy czym pani odpoczywa?

–Na odpoczynek nie mam właściwie czasu, ale lubię gotować i spacerować. Najlepiej mi wychodzą pierogi według przepisu mego ojca. Robię też gołąbki ale bez tłuszczu i wiele dań dietetycznych. Piekę również ciasta, np. chrustki.

Czy jest pani rozpoznawana na ulicy?

–Nie. Bez makijażu scenicznego wyglądam zupełnie inaczej. Mam ten rodzaj twarzy, która zmienia się w makijażu i bez. Czasem, gdy jestem na zakupach i wypisuję czek, ktoś mi szepnie dyskretnie „podoba mi się twój program” i to wszystko.

Co ogląda pani w telewizji? Konkurencję, Phila Donahue i Oprah Winfrey?

–Nie oglądam w ogóle konkurencyjnych programów „talk show”. Boję się, że przechwycę czyjś styl co jest niezmiernie łatwe, a nie chcę nikogo naśladować. Sprawdzam tylko tematy, żeby się z czymś nie powtórzyć. A wracając do pytania, to nie pamiętam kiedy ostatnio oglądałam telewizję. Jeśli już jednak oglądam, to program musi mieć związek z rzeczywistością jak wiadomości, reportaże, filmy dokumentalne itd. Lubię CNN. Nie oglądam filmów fabularnych, ani żadnej fikcji. Chciałabym oglądać polskie programy, ale muszę się dowiedzieć czy mieszkam w ich zasięgu. Z dużą przyjemnością oglądałabym program chefa Ryszarda, którego pierogi są chyba najlepsze w Chicago.

Kto jest pani ulubionym wykonawcą, piosenkarzem, muzykiem, itd.?

–Chyba mi pani nie uwierzy, ale Victor Borga, który ma chyba z 80 lat i gra na fortepianie muzykę klasyczną.

Czy ma pani jakiegoś ulubionego komika?

–Nie. Tak długo sama byłam komikiem, że zmęczyło mnie to. Zupełnie tego nie oglądam.

Na początku swej kariery estradowej była pani muzykiem i wokalistą rock'owym. Czy dzisiaj ma pani jakichś ulubionych wykonawców tego konkretnego gatunku muzyki?

–Mam 45 lat i już nie słucham tego typu muzyki. Kiedyś żyłam z rock'a ale dziś mam go całkowicie dosyć.

Jones

Proszę opisać najbardziej wstydliwą sytuacje, jakiej pani doświadczyła przy publiczności.

–(Po dłuższej chwili milczenia). Nie mogę sobie przypomnieć. Ludzie chyba mają tendencję do wymazywania takich rzeczy z pamięci... Zaraz, już wiem. Kiedyś martwiliśmy się przed programem, że nasz gość jest osobą bardzo wrażliwą i na pewno się rozpłacze. Przygotowaliśmy pudełko chusteczek. I co się okazało. Gość zachował się normalnie, za to ja ryczałam jak bóbr, sięgając co i raz po chusteczki. Czasem jestem bardzo uczuciowa... Albo inna sytuacja. Podczas „Tony Orlando Show” miałam na sobie mini i poproszono mnie o zagranie na perkusji. Było mi niesamowicie głupio, gdy w tym mini zasiadłam za perkusją.

Co wyniosła pani z domu rodzinnego w sensie wartości etycznomoralnych i celów?

–Głównie silną motywację osiągnięć. Podobnie jak moi rodzice mam ten przymus ciągłego zdobywania czegoś. Choć byli imigrantami w Kanadzie, bez pieniędzy nagle, nie wiadomo skąd, kupili dom z pokojami do wynajęcia. Lokatorzy spłacali dom. Mama Zosia z domu Makuszewski była krawcową i miała w domu pracownię, klientów przybywało. Zawsze miel jakiś nowy cel do zrealizowania. Nowy dom, czy sklep do kupienia, czy coś do dobudowania. Na takich przykładach wychowałam się.

Jak powstaje „Jenny Jones Show”?

–Mamy sztab 12 producentów, którzy pracują całymi dniami nad znalezieniem odpowiednich osób, które mogłyby stać się gośćmi programu. Telefonują, sprawdzają gazety, czasem coś gdzieś usłyszą. Co dwa tygodnie zbieramy się i przedstawiamy pomysły i wybieramy najlepsze spośród nich. Oddzielny dział zajmuje się rekrutacją publiczności.

Dla wielu ludzi każde wystąpienie publiczne pociąga za sobą ogromne koszty psychiczne. Czy jest tak również w pani przypadku?

–Moja praca związana jest z ogromnym stresem. Rozkład dnia mam wręcz nieprawdopodobny, długie godziny pracy: przychodzę tu jako jedna z pierwszych, wychodzę jako jedna z ostatnich. Stres przeżywam codziennie i właściwie stał się on sposobem życia. Staram się go kontrolować, konserwując energię poprzez na przykład zdrową dietę. Staram się też zachować umiar i nie traktować zbyt poważnie problemów związanych z pracą. Powtarzam sobie, że kiedyś żyłam bez tego show i jeśli go utracę powiem sobie „Było miło...”. Innym zaś zjawiskiem jest trema, która nie stanowi dla mnie żadnego problemu. Po prostu jej nie przeżywam, zbyt długo jestem w showbiznesie. Podczas programu koncentruje się na tym, co robię z publicznością i nie myślę o tym że oglądają mnie miliony telewidzów.

Szybko nawiązuje pani kontakt z publicznością, znakomicie pełni rolę gospodarza programu, prowadzącego wywiady i mediatora. Jak pani to robi?

–Dziękuję za komplement, ale aż tak wspaniała nie jestem. Wydaje mi się, że mam trochę szczęścia. Przede wszystkim jednak, aby robić dobre wywiady trzeba być autentycznie zainteresowanym tym co się robi. Natomiast w roli mediatora nie czuję się zbyt dobrze, nie zawsze mi to wychodzi. Nie jestem zbyt dobra w przeprowadzaniu konfrontacji. Tak naprawdę jestem cicha i nie lubię się z ludźmi sprzeczać.

Czy chciałaby pani coś powiedzieć czytelnikom naszej gazety?

–Oczywiście. To, że jestem bardzo zadowolona z pobytu w Chicago. Wydaje mi się, że ludzie którzy tu mieszkają mają dużo szczęścia, będąc częścią społeczności polonijnej. Tam, gdzie przedtem mieszkałam nie mieliśmy polskiej wspólnoty. Polscy imigranci w Kanadzie nie tworzyli tak silnej społeczności jak ta tutaj. Naprawdę powinni docenić to, że wybrali Chicago, a nie na przykład Los Angeles.

Opr. Alicja Otap